https://e-budownictwo.pl
reklama

Woli ratować pałace niż stawiać blokowiska. Tak powstają inwestycje z duszą

Maciej Badowski
Wideo
emisja bez ograniczeń wiekowychwulgaryzmy
Naszym celem jest łączenie historii z nowoczesnością i tworzenie wartościowych inwestycji – tłumaczy w rozmowie ze Strefą Biznesu Władysław Grochowski, prezes Arche, firmy rozwijającej segment hotelowy i deweloperski. Rewitalizacja zabytków i budowa unikalnych hoteli to sposób Arche na zwiększanie wartości nieruchomości i stabilny zwrot z inwestycji. Prezes spółki idzie jednak dalej – reaktywuje swój program społeczny, który ma realnie wpłynąć na poprawę demografii w Polsce.

Spis treści

10 tys. zł za narodziny – biznes i misja w jednym

Maciej Badowski: Skąd pomysł na akcję „Arche Pokolenia”, która odbiła się szerokim echem, także w prasie zagranicznej?

Władysław Grochowski: Ten pomysł miałem już wcześniej. Około 20 lat temu wprowadziliśmy tzw. becikowe przy sprzedaży mieszkań. Jeśli w ciągu pięciu lat urodziło się dziecko, rodzina otrzymywała 5 tys. zł, co było zapisane w akcie notarialnym. Teraz wróciłem do kwoty 10 tys. zł, ale przede wszystkim zależało mi na hotelach, które intensywnie rozwijamy.

Już wielokrotnie o tym mówiłem i w końcu ktoś może ten pomysł przejąć. Wypuściliśmy tę akcję także trochę jako przeciwwagę wobec tematów związanych ze zbrojeniami – ja sam jestem im przeciwny.

Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach gdzieś zgubiliśmy człowieka, a zwłaszcza dziecko. Coraz częściej inne sprawy uznawane są za ważniejsze, podczas gdy rośnie liczba osób wykluczonych i problemów społecznych czy rodzinnych.

Wspomniał Pan, że pierwsza tego typu promocja pojawiła się 20 lat temu. Czy przełożyła się na sprzedaż mieszkań?

Tak. Nie pamiętam dokładnie, o ile, ale rzeczywiście sprzedawaliśmy mieszkania. Były nawet przypadki rodzin, w których w ciągu pięciu lat urodziła się trójka dzieci.

Jak długo trwała tamta akcja?

Prawie dwa lata.

Teraz akcja powróciła. W obliczu problemów demograficznych każde wsparcie ma ogromne znaczenie, ale pojawiają się opinie, że to raczej zabieg marketingowy niż realna inicjatywa prorodzinna.

Dla mnie to jedno i drugie. A jak ktoś chce to interpretować inaczej, to jego sprawa. To już czwarta tego typu akcja, można powiedzieć kampania społeczna przy okazji.

My jesteśmy bardziej przedsiębiorstwem społecznym, a że zarabiamy pieniądze, możemy sobie na to pozwolić. Biznes ma w tym obszarze swoją rolę, bo politycy nie zawsze ją wypełniają.

Z perspektywy prezesa – zamiast „gotówki” nie lepiej oferować pracownikom inne udogodnienia?

Oczywiście, pracownicy mają swoje przywileje. Choćby nienormowany czas pracy – przychodzą, kiedy chcą: jedni o siódmej, inni o dziewiątej, ja tego nie kontroluję. Jeśli potrzebują dodatkowego urlopu, również mogą na niego liczyć. Już wcześniej otrzymywali wsparcie finansowe przy narodzinach dziecka, choć mniejsze – teraz je zwiększyliśmy.

Mają też 50-procentowe zniżki na hotele i bardzo się cieszę, że chętnie z nich korzystają. Mogą korzystać z siłowni, basenów w hotelach, grają w siatkówkę, mogą skorzystać z warsztatów ceramicznych prowadzonych przez Fundację.

Rozumiem, że z powrotami z urlopu macierzyńskiego również nie ma problemów?

Absolutnie nie. Z mojego doświadczenia wynika, że takie kobiety często pracują lepiej – są lepiej zorganizowane. Poza tym mamy zasadę, by w miarę możliwości nikogo nie zwalniać. Jeśli ktoś się wypali albo nie odnajduje na swoim stanowisku, staramy się znaleźć mu inne miejsce. Każdy ma przecież jakieś predyspozycje i talenty – trzeba je tylko odkryć, a często robimy to wspólnie.

To są proste rozwiązania.

No tak, tylko sami je sobie komplikujemy – niestety, bardzo. W przestrzeni publicznej, w procedurach. Brak zaufania do człowieka jest ogromnym problemem.

Wasza akcja jest skierowana także do seniorów i rodzin wielodzietnych.

Tak, zdecydowanie. Seniorzy bardzo często cierpią na samotność – wdowy czy wdowcy zamknięci w czterech ścianach. Bardzo nam zależy, żeby zaczęli podróżować, ruszać z domu. To grupa, która szybko się powiększa z różnych powodów. To ważne dla ich zdrowia i dla relacji międzyludzkich, które gdzieś zgubiliśmy.

Pandemia uświadomiła nam, czego naprawdę potrzebujemy. Kiedy nas zamknięto, zobaczyliśmy, że najważniejsze są bezpośrednie relacje. Hotele są do tego doskonałym miejscem, zwłaszcza jeśli poszerzamy ich ofertę o dodatkowe usługi – kulturalne czy społeczne. Zamykamy się dziś w różnych bańkach, nie poznajemy innych, a często wydaje nam się, że jesteśmy tacy mądrzy. Wcale tak nie jest.

Wiele osób skorzystało na pandemii dzięki pracy zdalnej.

Dobrze, że praca zdalna nie przyjęła się w 100 procentach, tylko częściowo. Ja też czasem z niej korzystam, bo wtedy mogę spokojnie wykonać zaległe telefony. W biurze co chwilę ktoś mi zawraca głowę.

Wracając do początku naszej rozmowy – czy są pomysły na dalszy rozwój akcji?

Oczywiście. Zainspirowali nas ludzie, którzy pokazali, że jest taka potrzeba. Myślałem o pojedynczych elementach, a teraz widzę, jak bardzo to jest potrzebne. Widać to choćby po większej liczbie rezerwacji indywidualnych. Czujemy pozytywną energię.

Dostaję mnóstwo listów i podziękowań, ale też wiele próśb o pomoc – w chorobie, przy remoncie. Ciekawy list napisał młody chłopak, który stwierdził, że bardzo mu się podoba ta inicjatywa, ale… nie ma ani żony, ani partnerki.

Czyli pojawia się pomysł stworzenia biura matrymonialnego? Albo pobytów dla singli?

Myślałem o organizowaniu spotkań dla takich osób – imprez zapoznawczych, na które można by ich zaprosić.

Wcześniej planowałem projekt „Zrób to dla dziecka”, który wstrzymała pandemia. Miał być skierowany do par, które się rozstają, żeby robiły to w zgodzie. Rozstania i rozwody są ogromnym problemem dla dziecka.

Nie walczymy dziś o utrzymanie związku, nie podejmujemy pracy nad relacją czy ustępstw – każdy czuje się poraniony i chce to wszystko zostawić. A przecież nie ma powodu, by robić sobie nawzajem krzywdę, a już na pewno nie dziecku.

Rynek deweloperski vs. hotelarski – gdzie rośnie potencjał

Przechodząc do Pana działalności – jak ocenia Pan rynek deweloperski i hotelowy? Który z nich ma większy potencjał?

Uważam, że rynek hotelarski, ponieważ to usługa polegająca na zagospodarowaniu czasu wolnego, do której można dołożyć wiele dodatkowych elementów. Poza tym my nie chcemy działać masowo, jak to jest powszechne.

Dziś ludzie szukają nowych doświadczeń i przeżyć – a to właśnie mogą dawać hotele. Nasi inwestorzy w inwestycyjnym Systemie Arche też są coraz bardziej aktywni, korzystają z hoteli i motywują nas do coraz ciekawszych inicjatyw w hotelach.

Rynek deweloperski z kolei jest dobrze zorganizowany i pewne problemy rozwiązuje, choć mógłby robić to lepiej. Brakuje tu jednak roli państwa, które powinno ją wypełniać. Niestety, podstawowe problemy znane od lat nie zostały rozwiązane.

I nie chodzi nawet o kwestie wymagające wielkich nakładów finansowych, ale o kosztowne i długie procedury przy zakupie gruntów czy spełnianiu wszystkich wymogów technicznych. Potrzebne jest też dopuszczenie mniejszych deweloperów, którzy mogliby koncentrować się na małych projektach, plombach czy remontach starej substancji. To coś, czego duzi deweloperzy nie chcą robić, bo im się to nie opłaca. A nawet kilka wyremontowanych mieszkań mogłoby wpłynąć na rynek i ceny.

Jeśli boimy się nadużyć, to można wprowadzić zasadę, by sprzedaż odbywała się dopiero po zakończeniu inwestycji. To właśnie jest rola państwa – a nie ograniczanie się tylko do walki z patodeweloperką. Oczywiście są przypadki, że wyrządzili  wiele złego, zniszczyli zaufanie i jakość. Ale znów – zgubiliśmy człowieka. Nie dbamy o to, by dobrze się czuł, tylko wypychamy go na peryferia do wielkich blokowisk. To nie jest dla ludzi.

Z drugiej strony mamy w Polsce ogromną liczbę pustostanów, które można byłoby zagospodarować. To na pewno poprawiłoby sytuację mieszkaniową.

A czy problemem nie jest to, że niektórym deweloperom wręcz zależy, by te budynki stały puste i niszczały?

Tak, jest wiele sposobów na przyspieszenie takiego niszczenia, ale tu powinny pojawić się odpowiednie procedury, które pozwoliłyby zagospodarować substancję mieszkaniową, którą już mamy.

Czy zmienia się podejście kupujących mieszkania?

Zdecydowanie tak. Kiedyś modne były osiedla zamknięte, chronione. Teraz znacznie większy nacisk kładziemy na relacje i kontakty, a nie na anonimowe życie. Ludzie często idą na „łatwiznę” – widzą mieszkanie i je kupują, ale przecież można to jakoś stymulować, prowadzić.

Podobnie powinniśmy postępować w przypadku migrantów. Nie można powtarzać błędów Francji czy Szwecji, gdzie tworzono getta, a ludzie odreagowywali potem swoim zachowaniem. W Norwegii migrantów przesiedlano do mniejszych miejscowości – i to się sprawdzało.

Często właśnie dzięki migrantom tamtejsze przedsiębiorstwa mogły funkcjonować, bo brakowało pracowników. Poza tym w takich miejscach łatwiej o przyjazne nastawienie, relacje, a nawet małżeństwa. Powstaje wtedy nowa kultura, nowa jakość. Migracje zawsze były częścią świata i zawsze tworzyły jakieś wartości. Każda ze stron coś wnosi – i na tym to polega.

Pamiętam, jak rozwijał się handel z Rosją. Od Siedlec do granicy w każdym garażu czy stodole działała hurtownia mebli albo butów sprowadzanych z Zachodu. A z drugiej strony – ile powstało wtedy małżeństw.

Ludzie z natury są przyjaźnie do siebie nastawieni. Jeśli łączy ich relacja czy wspólny interes, szybko znajdują porozumienie. Gorzej z politykami – oni mają inne priorytety i potrafią sterować nastrojami, a nawet wywoływać nienawiść. Dobrym przykładem jest sytuacja z Ukrainą. Na początku zachowaliśmy się bardzo pięknie, a teraz gdzieś to tracimy. Wciąż mamy wielu Ukraińców, którzy pracują u nas, a część wciąż mieszka w domach uchodźczych. My sami też mamy kilkuset uchodźców i to przykre, że ta sytuacja się przedłuża.

Ale trzeba podkreślić, jak wiele Ukraińcy robią dla Europy. Ich ogromną cechą jest to, że nie odpuszczają, walczą, ponoszą tragiczne konsekwencje i wciąż się nie poddają. Jestem z nich bardzo dumny. To oni nas chronią, tworząc bufor między nami a Rosją. Gdyby Putin zdobył Ukrainę w kilka dni, jak planował, mielibyśmy naprawdę poważny problem – rozzuchwaliłby się i nie wiadomo, co byłoby dalej.

W hotelach i na budowach pracuje wielu Ukraińców

Jak wojna wpłynęła na rynek deweloperski i hotelarski?

Dla nas oznaczała dobry interes. Wystarczy porównać dane: ile Ukraińcy otrzymali np. w ramach 800+, a równocześnie ile płacą tu podatków i składek ZUS – to wielokrotnie się bilansuje na ich korzyść. Bez ich pracy nasza gospodarka nie rozwijałaby się tak dynamicznie.

Mimo że tempo trochę hamuje, to na tle Europy i świata rozwijamy się imponująco – i Ukraińcy mają w tym ogromne zasługi.

Ale z punktu widzenia Pańskiej firmy?

W hotelach pracuje wielu Ukraińców, podobnie na budowach – u naszych podwykonawców. Jestem absolutnie za otwarciem się na Ukrainę. Mamy trudną historię, ale jeśli dziś pojawia się szansa, by ją naprawić, to powinniśmy z niej skorzystać.

Jesteśmy dwoma dumnymi, silnymi i niepokornymi narodami – razem możemy coś znaczyć, a podzieleni będziemy tylko słabsi.

Sprzedaliśmy sporo lokali Ukraińcom. Część z nich już tu zostanie, kupuje mieszkania i nie planuje powrotu.

Zatrudnianie więźniów i osób bezdomnych

Zatrudnia Pan także więźniów. Jakie prace wykonują?

Tak, realizujemy taki projekt. W tej chwili to około 50 osób, a liczba rośnie. To zwykle więźniowie, którzy nie mogą opuszczać zakładu karnego ze względu na ciężkie wyroki. Mamy oddziały w Siedlcach i Warszawie, a niedawno uruchomiliśmy duży oddział z potencjałem w Łowiczu. Zajmują się renowacją mebli – część te, które zastajemy w starych budynkach sprzęty, część ludzie oddają. My dajemy im drugie życie.

I jest Pan zadowolony z efektów?

Zdecydowanie. To świetni, zaangażowani pracownicy. A trzeba pamiętać, że tylko jeden na dziesięciu więźniów ma szansę na pracę. Zatrudniamy także tych, którzy wychodzą na wolność. Jeden z naszych pracowników w tych dniach opuści więzienie po 25 latach. Czekało na niego mieszkanie i praca u nas. Jak sobie poradzi? Zobaczymy – to zupełnie inna epoka, inna rzeczywistość.

Nasz system nie przewidział, że ktoś po tak długiej odsiadce wychodzi za bramę i… nie ma nic, a czasami długi do spłacenia Jeśli nie pomoże rodzina, to często – a bywa, że rodziny są patologiczne – taka osoba wraca do starego środowiska i po kilku miesiącach znów trafia do więzienia. A to kosztuje państwo 5,5–6 tys. zł miesięcznie.

Dlatego staramy się stworzyć im realną szansę – mieszkanie, praca, wsparcie. Zaczynamy od małych mieszkań, które udostępniamy. Oni stopniowo przejmują opłaty, aż do pełnego utrzymania.

Podobnie wspiera Pan osoby bezdomne.

Tak, mamy obecnie dziesięciu bezdomnych, którzy dostali mieszkania. Poza jednym przypadkiem – chłopak sam przyznał się do problemu i poszedł na odwyk – wszyscy poradzili sobie z uzależnieniami, pracują. Pierwsze trzy miesiące mieszkania są bezpłatne, później stopniowo wchodzą w pełną odpłatność. To działa – i dla nich, i dla nas.

Jakie warunki muszą spełnić osoby, którym udostępniacie mieszkania?

Przede wszystkim muszą być trzeźwe – to absolutny warunek regulaminu. Nie ma innej opcji. Czasem, w wyjątkowych sytuacjach, dajemy jeszcze jedną szansę, ale to naprawdę rzadkość. Jeśli ktoś się nie sprawdzi, nie wraca na ulicę, tylko trafia do schroniska dla bezdomnych, z którym mamy podpisaną umowę.

Mamy np. pana Czarka – 29 lat, wychowany w domu dziecka, z rodziny patologicznej, cztery razy na odwyku. Dziś trzyma się świetnie, pracuje u nas. Oczywiście, nie wszystkim uda się pomóc, ale część naprawdę dostaje nową szansę.

Co z nią zrobią – to już zależy od nich, my tylko dajemy im narzędzia i wsparcie. Mają opiekę psychologiczną dostępną całą dobę, a moi pracownicy, którzy ten projekt prowadzą, naprawdę „czują” tę misję. Teraz przygotowujemy kolejne mieszkania, bo chcemy rozwijać program.

Polska chętnie wybierana przez zagranicznych turystów

Trzymam kciuki za powodzenie akcji, Jednak ponownie wracając do Pana branży. Polska jest chętnie wybierana przez turystów?

Nie znam dokładnych statystyk, ale z zestawienia, które widziałem, wynika, że prawie jedna czwarta naszych gości to obcokrajowcy. Trzeba jednak podkreślić, że nasze obiekty są głównie nastawione na konferencje, a te w większości mają charakter krajowy – choć oczywiście bywają też goście z zagranicy. Widzimy potencjał i się na to przygotowujemy, bo dysponujemy dużymi salami kongresowymi.

Turystyka ma to do siebie, że łatwo przekracza granice. Z mieszkaniami jest inaczej. Polska jako marka turystyczna ma wciąż ogromny potencjał – mamy bardzo dużo do pokazania i odkrycia. Liczę, że będzie się rozwijała turystyka edukacyjna, poznawcza, społeczna. Chodzi o prawdziwe poznawanie kraju i ludzi.

Nie zapominajmy, że Polska przeszła niezwykłą transformację – szczególnie po 1989 roku i dzięki Solidarności. My wciąż jesteśmy głodni sukcesu. Polskie firmy świetnie sobie radzą, choć prawo jest bardzo przeregulowane. Polacy są jednak kreatywni, niepokorni – i to jest nasza największa zaleta. Dlatego prawdziwa komuna nigdy się u nas nie przyjęła.

To stąd pomysł na rewitalizację zabytków? To jakaś wewnętrzna potrzeba?

Tak, ten pomysł dojrzewał we mnie od dawna. Uświadomiłem to sobie dopiero kilka lat temu, choć pierwsze przymiarki były już po studiach. Najpierw był dwór w Krępie pod Garwolinem, później Krzesk – to się nie udało i, jak się dziś okazuje, całe szczęście. Potem jeszcze Mordy, a dopiero za czwartym razem Pałac w Łochowie.

Dlaczego uważa Pan, że dobrze się stało, że te pierwsze projekty nie zakończyły się sukcesem?

Myślę, że wtedy po prostu bym sobie nie poradził. Brakowało mi doświadczenia i finansowej poduszki bezpieczeństwa. Dzięki temu, że los się potoczył inaczej, mogłem się przygotować, przećwiczyć pewne rozwiązania i podejść do tematu dojrzalej.

Już jako dziecko fascynowałem się historią miejsc. Gdy miałem 10–12 lat, chodziłem na dawne kolonie, oddalone o kilka kilometrów od wioski. To były opuszczone tereny – zarastał je las, zostały tylko piwnice, mury, kapliczki. Siedziałem tam godzinami i wyobrażałem sobie, jak kiedyś wyglądało tam życie.

Rewitalizacja zabytków daje zarobić

Jak dziś podchodzi Pan do kwestii odtwarzania zabytków?

Mam wrażenie, że przez lata dominowało podejście: przywracamy pierwotną funkcję i robimy wszystko „na nowo”. To wygląda ładnie, czasem wręcz odpustowo, ale brakuje autentyczności. My podchodzimy inaczej – u nas czas też projektuje.

Pamiętam, jak byłem w Łodzi, gdy kończono prace nad Manufakturą. Widziałem, jak cegłę doczyszczają do czerwoności i pomyślałem: „Nie, wy to psujecie”. Dlatego w naszym Hotelu Tobaco Arche w Łodzi zostawiliśmy patynę, naloty, ślady po pożarze. Nie odtwarzamy za wszelką cenę – jeśli coś jest zniszczone, to staramy się połączyć to z nowoczesnymi elementami.

Na początku konserwatorzy mieli z tym problem, ale dziś już akceptują tę filozofię. To chyba nowa szkoła podejścia do zabytków – bliższa emocjom, które ludzie chcą przeżywać. Te ślady historii są prawdziwe i nie do odtworzenia sztucznie. To właśnie ich naturalność, spleciona z upływem czasu i naturą, tworzy nową wartość w architekturze.

Dla mnie to trochę jak z człowiekiem – też się zmieniamy z wiekiem. Nie przepadam za operacjami plastycznymi, wolę naturalność. Lubię spojrzeć w twarz dziewięćdziesięcioletniej babci – bo tam wszystko jest zapisane, bez „sztucznej” maski.

Czy na rewitalizacji można zarobić?

Oczywiście, że tak – również w projektach społecznych. To kosztowało sporo wysiłku i zdarzały się drobne wpadki finansowe, ale teraz planujemy z góry budżet tak, aby zapewnić stopę zwrotu. Dlatego wiele elementów zostawiamy w stanie autentycznym, a inne traktujemy bardzo nowocześnie. Tak, zarabiamy na tym, a dodatkowo mamy niewielką konkurencję.

Codziennie dostaję też prośby o ratowanie zabytków – od ludzi, organizacji, samorządów.

Rozważa Pan kolejne takie inwestycje?

Rozważam, ale mamy określone możliwości przerobu. Cały czas dopracowujemy procesy wewnątrz firmy, aby realizować ich więcej. Obecnie prowadzimy około 10–12 projektów i myślę, że tyle uda nam się zrealizować w ciągu roku, choć będziemy chcieli powiększać skalę.

Z finansowaniem nie mamy problemów – zarówno inwestorzy, którzy kupują lokale hotelowe w Systemie Arche i  czują naszą filozofię, jak i banki czy emisje obligacji działają bez przeszkód. Nigdy nie mieliśmy trudności w tak nieoczywistej działalności.

Czy problemy, jak te z HRE Investments i panem Sapotą, mają wpływ na branżę? A jak wygląda sytuacja Arche?

Mamy ugruntowaną pozycję, ale oczywiście wolałbym, żeby takich sytuacji nie było. To podobnie jak w przypadku inwestycji condo – tam obiecuje się często za wysokie stałe stopy zwrotu.

My takich nie dajemy, mimo, że hotele osiągają wyższe stopy zwrotu to jako minimalne roczne wynagrodzenie proponujemy w większości inwestycji 5 proc. rocznie i działamy konsekwentnie.

To jest ten realny zysk?

Tak, to realne, tak aby w razie kryzysu, jak pandemia, firma sobie poradziła. Nawet w czasie zamknięcia hoteli byliśmy w stanie wypłacać wszystkie środki. Oczywiście, wyrabiamy więcej – naszym celem jest około 10 proc. stopy zwrotu.

Niektóre obiekty osiągają nawet kilkanaście procent. Dzięki doświadczeniu, budowaniu skali i rozpoznawalności, myślę, że jesteśmy na dobrej drodze, aby zysk był jeszcze większy.

Znalazł Pan swoją niszę. Na rynku deweloperskim konkurencja jest ogromna.

Tak, konkurencja jest duża i mieszkań nie da się budować w nieskończoność. Każdy chce rosnąć – w Polsce działa kilkudziesięciu dużych deweloperów. Przy obecnej demografii są jednak ograniczenia.

Ostatnio byłem u pewnego producenta alkoholu i pomyślałem, że już nie sprzeda się więcej, że nie wszyscy będą mogli rosnąć i zarabiać. Zaczynamy też coraz bardziej dbać o zdrowie – w wielu krajach zachodnich spada spożycie alkoholu, u nas też rośnie moda na niepicie.

Przybywa zwolenników nocnej prohibicji.

Tak, ja jestem za tym, bo niestety pijemy za dużo.

Jak wynika z sondażu IBRIS, najwyższy poziom poparcia dla zmian obserwowany jest wśród osób powyżej 70. roku życia, ale wśród młodych poparcie jest tylko nieznacznie niższe.

Jestem dumny z młodych ludzi i ich wartości. Widzę, że mniej przywiązują się do rzeczy materialnych, gadżetów – co pokazuje, że świat, który im zostawiamy, na razie wygląda mało ciekawie. Zbrojenia, strach, podziały – to nie jest dobre dla młodych, dlatego pojawia się tyle problemów w ich życiu. Brakuje psychiatrów, psychologów. Takie działania nie rozwiązują problemów, mogą je tylko łagodzić.

Problemy są w zupełnie innym miejscu. My tworzymy problemy, zamiast iść w kierunku ich rozwiązywania.

Nie chodzi o maksymalizację zysków, interesy wojenne czy wywoływanie konfliktów, tylko o rozwiązywanie rzeczywistych problemów, bo coraz więcej ludzi jest wykluczonych, nie potrafi się odnaleźć i nie nadąża za zmianami.

Być może powinniśmy uczyć się od młodych podejścia do życia?

Myślę, że tak. Dziecko jest inne, a później, wchodząc w system edukacji, często się gubi. W mojej firmie staram się, żeby ludzie odnaleźli w sobie to dziecko – mają dużo wolności, mogą kreować i wpływać na zmiany. W przeciwnym razie system zamyka człowieka, a sztuczna inteligencja też może sterować i ograniczać kreatywność.

Sam wychowałem się w czasach, gdy trzeba było samodzielnie radzić sobie w różnych sytuacjach. Szkoły mnie nie zepsuły, bo zawsze podchodziłem do nich z rezerwą. Jestem optymistą – czasem dochodzimy do ściany, do problemów, ale potrafimy sobie z nimi radzić.

Procedury bywają straszne – układy, grupy specjalistów od „załatwiania czegoś”. A ja jestem wolnym człowiekiem i nie potrzebuję tego. Najwyżej poczekamy latami, ale lokalne społeczności pomagają. Przy zabytkach w terenie często współpracujemy z rodzinami, które przez pokolenia były związane z tym miejscem. To wywołuje pozytywną energię – ludzie znów chcą pracować, tworzyć, a nie uciekać do dużych miast. Moją tendencją jest rozśrodkowywanie ludzi bliżej natury.

Mam taki projekt: Siedlisko Miedwieżyki i Rogaczach w Milejczyc. Na opuszczonych siedliskach stawiamy wyposażone kontenery i organizujemy wspólne zajęcia – śpiewy, ogniska, tańce. Okazuje się, że samotne babcie się cieszą i przychodzą. Przynoszą ciasta, jajka w podzięce, że ktoś do nich przyjechał.

Ceny mieszkań utrzymają się na dłużej

Co dalej z cenami mieszkań w Polsce?

Myślę, że obecne ceny utrzymają się na dłużej, co jest pewną regulacją rynku. Teraz nieco przyhamowały, i całe szczęście. Wcześniej, gdy rosły dynamicznie, zawsze istniało ryzyko gwałtownego spadku, tak jak kilkanaście lat temu. Myślę, że żadna grupa nie ma obecnie interesu w drastycznych zmianach.

Co mają zrobić młodzi ludzie, którzy nie stać na mieszkanie w dużych miastach?

Jeżeli młodego człowieka nie stać na wydatek rzędu miliona złotych w Warszawie i stres związany z kredytem, może lepiej rozważyć zakup siedliska za 100–200 tysięcy złotych i wyremontowanie domku.

Otrzymuje przy tym więcej przestrzeni i często dobre połączenie komunikacją publiczną – pociągiem czy autobusem. To zupełnie inne życie, a komunikacja zbiorowa staje się znów „modna”. Nie trzeba od razu korzystać z samochodu.

O Arche

Arche to największa polska sieć hoteli z rodzimym kapitałem, twórca autorskiego Systemu Arche oraz deweloper mieszkaniowy. Spółka rozpoczęła działalność w 1991 r. i w swojej historii wybudowała ponad 12 tys. mieszkań i domów, a we wrześniu b.r. wystartowała z 22. i 23 obiektem w swojej kolekcji - w Gdańsku i Siedlcach, przez co łącznie dysponuje około 4,5 tys. pokojami. Od wielu lat prezes Grupy Arche Władysław Grochowski wraz z żoną w ramach Fundacji Leny Grochowskiej prowadzi również szeroką działalność integrującą społeczności, aktywizującą osoby wykluczone społecznie, z niepełnosprawnością intelektualną oraz najbardziej potrzebujące. Pod koniec 2023 r. na uroczystej gali w Genewie otrzymał za to jedno z najważniejszych wyróżnień na świecie — prestiżową Nagrodę Nansena, przyznaną przez Wysokiego Komisarza ONZ Filippo Grandi, zaś pod koniec 2024 r. indyjską Nagrodę im. Matki Teresy z Kalkuty. Właścicielem i założycielem Grupy Arche jest Władysław Grochowski. Kieruje on firmą od jej powstania na początku lat 90.

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na e-budownictwo.pl E-budownictwo