Od filmowca do palmiarza
Piotr Chmielowski miał kiedyś wszystko, co potrzeba do klasycznego wypalenia zawodowego. Dekadę pracy w produkcji filmowej, kilogramy sprzętu w mieszkaniu, setki zrealizowanych projektów na koncie i tę cichą, piekącą świadomość, że to już nie jest to, czego szuka. Wtedy podjął decyzję, która mogła wydawać się dziwaczna – kupił palmę. Jedną. Do ogrodu w Przegini Duchownej.
To nie był kaprys. To był znak i początek wielkiej, egzotycznej przygody.

Piotr nie pretenduje do miana botanicznego guru. Sam o sobie mówi jako o facecie, który miał serdecznie dość siedzenia przy komputerze i pragnął „czasem coś podźwignąć". Hiszpania, którą poznał podczas pracy przy nagraniach filmowych, pozostawiła w nim trwały ślad. Palmy, które tam widział, zaczęły się przewijać przez jego życie jak tło w teledysku – aż w końcu wzięły główną rolę.
Historia zaczęła się gdy Piotr miał 14 lat - wtedy poprosił rodziców o palmę. Dostał juke i dracene - najpopularniejsze rośliny egzotyczne w tamtych czasach i swoim wyglądem przypominały palmę.
"Potem było wiele prób. Gdy miałem 18 lat przywoziłem małe sadzonki z Chorwacji, nasiona. Kupiłem sagowca na targu, później daktylowca w Castoramie.. Generalnie się poddałem, kiepsko mi szła ta uprawa, nie wychodziło. - wspomina Piotr"
Później przyszedł czas na kampera. W środku rosła areka kupiona za siedem złotych w Castoramie. Klimat sprzyjał, palma się rozwijała. Potem przyszły zmiany – dieta, pierwsze tatuaże, plany na życie pod hiszpańskim niebem i..... samotność. Aż pojawił się ktoś ważny – Julia i Oliwier. Wspólna decyzja brzmiała jasno: kupujemy dom, sadzimy palmę. Z każdym kolejnym liściem rosło marzenie o palmowej przystani pod Krakowem.
Egzotyczna plantacja w środku Małopolski
Piotr leżał ze złamanym kręgosłupem. Unieruchomiony, wraz z żoną planował przyszłość. Wtedy wpadli na nazwę „Palmiarze". „Nie mogłem się ruszyć, ale mogłem przynajmniej poklikać" – wspomina dziś z uśmiechem.

Zaczęło się skromnie – kilka palm w domowym ogrodzie. Potem było ich tysiąc. Następnie kolejne tysiące. Na stronie internetowej pojawiły się zdjęcia, porady pielęgnacyjne, oferta futerałów na zimę. Wszystko to ze śniegiem w tle i palmą w centrum kadru – kontrast, który mówił sam za siebie.
Droga do celu nie była usłana różami. Poszukiwania właściwych dostawców w Hiszpanii trwały ponad dwa lata. Transporty okazały się kosztowne i organizacyjnie skomplikowane. Palma różni się od pelargonii – wymaga ciepła, odpowiednich zabezpieczeń, cierpliwości, ale tylko na początku. Okazuje się bowiem, że uprawa palm w Polsce jest prostsza, niż mogłoby się wydawać, a ich ochrona zimą wcale nie musi być skomplikowana ani droga.

„Ludzie myślą, że to rośliny dla znawców z cieplarni. Tymczasem wystarczy kawałek ogrodu, agrowłóknina, kabel grzewczy i trochę rozsądku. Mamy gotowe futerały, są też budżetowe sposoby. Jeśli ktoś raz dobrze posadzi i dobrze zabezpieczy na zimę – palma sobie poradzi" – wyjaśnia Piotr.
W Przegini znajdziemy nie tylko palmy, ale też cytrusy, figowce, juki, drzewa oliwne czy bananowce – cały egzotyczny arsenał, który przekonuje, że polskie ogrody mogą być bardziej śródziemnomorskie, niż się wydaje.
Co szczególnie istotne – cała ta historia dzieje się przy samej drodze wojewódzkiej nr 780, w sercu Przegini Duchownej. Przejeżdżający kierowcy widzą egzotyczny szpaler, który kompletnie nie pasuje do polskiego krajobrazu. I właśnie o to chodziło. „Chcieliśmy się wyróżnić" – przyznaje Piotr.
Palma, jak się okazuje, ma niesamowitą moc psychologiczną. Ludzie ją widzą, uśmiechają się, wracają. Często nie po zakupy – tylko po to, by podziękować. „Jadę codziennie do pracy i widzę te palmy. Stary, zrobiłeś mi dzień" – mówi jeden z klientów. Inny przyjechał po jedną palmę, wrócił po siedem. Są też tacy, którzy wynajmują palmy na wesela czy otwarcia salonów samochodowych. Tropiki z dostawą na event.
Nie chodzi tylko o rośliny. Chodzi o klimat.
„Palmy to coś pozytywnego" – mówi Piotr ze swoim charakterystycznym, pozytywnym humorem i energią. „Może nie wakacje, ale coś, co zmienia myślenie. Coś, co rozwesela".
Dzisiejsza Przeginia Duchowna to miejsce, w którym można poczuć się inaczej niż każdej innej wsi w Małopolsce. Cieplej. Wśród ludzi, którzy odkryli, że choć Hiszpanii może nie da się sprowadzić na stałe, to jej kawałek można sobie zasadzić przy domu.

„Nie dało się wyjechać. Dzieci, szkoła, życie. To postanowiliśmy ściągnąć tę Hiszpanię tutaj" – podsumowuje swój wybór.
I tak zrobił. Skutecznie. Bez wielkiego rozgłosu, bez dotacji z kosmosu. Palma po palmie, liść po liściu. A może właśnie tak się tworzy klimat – nie tylko ten meteorologiczny.